„Nie chrzańcie, że w Polsce jest wolny rynek! Prywatne firmy to za mało”
Forsal.pl za sondażem CBOS dla „Rzeczpospolitej” napisał kilka dni temu:
„Ponad połowa Polaków uważa, że system gospodarczy, który panował przed 1989 rokiem, miał tyle samo wad i zalet albo nawet był lepszy niż ten po transformacji ustrojowej. Tylko co trzeci Polak uważa, że wolny rynek jest lepszy niż socjalistyczna, państwowa, gospodarka planowa. Około 15 procent badanych nie ma zdania”
- czytamy w gazecie.
Od 20 lat w z krótkimi przerwami prowadzę zawsze jakąś działalność gospodarczą - staram się być takim małym przedsiębiorcą. Widzę więc w praktyce jak wygląda „wolny rynek” w Polsce. Wynik sondażu pokazuje tylko i wyłącznie jak propaganda uprawiana przez polityków, publicystów, dziennikarzy, ale również i sporą grupę przedsiębiorców wmówiła, że to z czym mamy do czynienia po roku 89. to jest właśnie wolny rynek.
Forsal.pl komentując wyniki sondażu pisze:
„Chcemy, by to rząd zapewniał nam pracę, darmową opiekę zdrowotną, naukę i dostęp do przedszkoli.”
„Darmowa” opieka zdrowotna, „darmowa” nauka, dostęp do przedszkoli to jest realny socjalizm. Ten realny socjalizm jest obecny w naszej polskiej rzeczywistości i nigdy nie zniknął. Ten realny socjalizm, dziś rękami „liberała” gospodarczego Tuska i jego księgowego Rostowskiego, podnosi na wszelkie sposoby podatki, a więc odbiera coraz więcej pieniędzy obywatelom po to, aby zapewnić nam pracę, darmową opiekę zdrowotną, naukę i dostęp do przedszkoli. Łupi nas byśmy żyli lepiej w socjalistycznej ojczyźnie, zadłuża kraj na miliardy, aby ratować w Polsce socjalizm, aby zapewnić „ciepłą wodę w kranie”, tak jak w stanie wojennym Polacy mieli zapewniony ocet, który był jedynym towarem na półkach sklepowych. A i ten ocet wkrótce zniknął, kiedy tylko zrobiło się cieplej i ludzie wykupili go, aby robić marynaty z tego co wyhodowali sobie w ogródkach czy zebrali w lesie.
Gdzie jest więc ten wolny rynek? Tylko dlatego, że istnieją prywatne firmy w tym kraju to już można mówić o wolnym rynku i to w kontekście tego, że się nie sprawdził? Wolny rynek sprawdza się wtedy, kiedy jest rzeczywiście wolny. Wtedy kiedy pozostawia się ludziom wolność w gospodarowaniu, zarządzaniu. Wolny rynek to nie jest dominacja wielkich korporacji i banków, które ściśle sobie współpracują z tym czy innym rządem i państwowymi instytucjami, i które regulują sobie jak powinien wyglądać „wolny rynek”. Wprowadzają więc regulacje, które ułatwiają funkcjonowanie wielkim, bo często są nie do przeskoczenia dla małych. Wielkie korporacje dobrze sobie radzą w takim realnym socjalizmie jaki panuje u nas i w ich interesie, w interesie również międzynarodowych finansistów jest to, aby taki stan rzeczy był utrzymywany.
„Wolny rynek” w praktyce
Przez kilka lat prowadziłem osiedlowy pub. Zacznijmy od tego, że lokal wynajmowałem od… miasta. Nie był więc to lokal prywatny, tylko państwowy (należący do gminy). Wykup lokalu został zablokowany już zanim ja go wynająłem przez prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. Wiadomo bowiem, że prywatyzacją zajmują się sami złodzieje, więc lepiej jej nie przeprowadzać.
Już pod koniec prowadzenia kilkuletniej działalności podniesiono nam czynsz, aby „dostosować ceny wynajmu do cen rynkowych”. Takie uzasadnienie na podniesienie czynszu zgłosił jeden z radnych PiS. Sprawdziłem owego radnego i okazało się, że pracuje w państwowej instytucji na stanowisku dyrektorskim, a ponadto bierze 2 tys. zł miesięcznie za bycie radnym. Żeby tyle zarobił człowiek pracujący w małym sklepie czy pubie musi się napracować ciężko przez cały miesiąc. Ten miał tyle za to, że siedział sobie od czasu do czasu na zebraniach i zabrał tam głos. Urzędas fachowcem od wolnego rynku i cen rynkowych. Buahahaha.
Aby prowadzić pub to musi być w nim alkohol. Często nasi klienci byli zaskoczeni, że nie mamy w ofercie żadnego wina. Nie rozumieli jednak jednego,
na każdy alkohol jest OSOBNA koncesja. W zależności od liczby procentów alkoholu w alkoholu.
Na piwo jest jedna koncesja, na wino druga i na wódkę trzecia. I za każdą trzeba zapłacić! Ale też nie płaci się jakiejś jednej ustalonej stawki, ale płaci się stawkę w zależności od sprzedaży. Nie ma jednak tak, że jak sprzedaż wynosi „zero” to nic nie płacisz. Jest oczywiście stawka minimalna. W naszym przypadku nie opłacało się płacić za koncesję za wino, ponieważ akurat ze sprzedaży wina nie zarobilibyśmy nawet na opłacenie tej najniższej stawki za koncesję. Tak więc nie mogliśmy postawić na półce nawet dwóch butelek wina, żeby sobie dojrzewało i czekało na klientów, którzy może je kupią i przyjdą być może na wino następnym razem, oczywiście jeżeli wino im posmakuje i atmosfera w lokalu się spodoba. Nie, trzy koncesje skutecznie regulowały nam jak musimy prowadzić nasz pub w kraju gdzie jest ponoć wolny rynek.
Lećmy dalej, Sanepid i Inspekcja Pracy. Zarówno pracownicy jak i właściciele (którzy stają za barem) muszą mieć „książeczkę sanepidowską”, muszą więc przejść badania, aby znalazła się tam pieczątka. Trzeba też prowadzić osobną książkę w której m.in. należy zapisywać jaka była temperatura w lodówce, kiedy był czyszczony okap kuchenny, czy kierowca, który dowozi towar ma czysty samochód i czyste ręce. Robota potrzebna jak świni siodło. Ale takie są wymogi.
Aha, trzeba też oddawać do badania wodę, która cieknie z kranu. To nie ma znaczenia, że woda jest z wodociągu miejskiego, lokal był w budynku mieszkalnym w którym z tej samej wody korzystało kilkadziesiąt rodzin. Nie, wodę badać trzeba, za jej zbadanie płacić też trzeba. Zasady „wolnego rynku” są nieubłagane.
Chcecie jeszcze poczytać sobie jak wygląda wolny rynek w praktyce? Pracownicy muszą mieć swoje pomieszczenie pracownicze a w nim szafki pracownicze, które musi kupić oczywiście pracodawca. Musi też być osobna toaleta dla personelu i osobna dla klientów. Pracownicy muszą przejść co jakiś czas kurs BHP, po to, aby wiedzieć jak powinno się myć ręce. Kursy nie są raz na całe życie, bo wiadomo, że człowiek może wypaść z wprawy i zapomnieć jak się myje jedną i drugą rękę. Oczywiście za kurs mycia rąk też trzeba zapłacić.
Ponieważ „wolny rynek” funkcjonuje również w dziedzinie ubezpieczeń społecznych w związku z tym jest przymus ubezpieczenia się w ZUS. I tak, zakładając działalność gospodarczą z miejsca co miesiąc trzeba płacić 3 różne składki do ZUS (w spółce z o.o. nie musisz płacić ZUS jako udziałowiec spółki, ale buli się za coś innego, więc wychodzi niemal na to samo w przypadku małej firmy). Niezależnie od tego ile w danym miesiącu zarobisz i czy w ogóle zarobisz ZUS zgarniać musi swoje (teraz takie minimum to ponad 800 zł). Takie są zasady „wolnego rynku”, że pieniądze, które chciałbyś przeznaczyć np. na rozwój swojej firmy (zakup nowego sprzętu, naprawę samochodu czy na cokolwiek innego przydatnego, niezbędnego do prowadzenia działalności) musisz przeznaczać na ubezpieczeniowego, zadłużonego, państwowego bankruta. Jeżeli postanowiłeś założyć drugą firmę to wiadomo, że Twoje zdrowie jest narażone podwójnie, w związku z tym opłacasz podwójnie jedną z tych 3 składek, czyli składkę za ubezpieczenie zdrowotne. Jeżeli jesteś w 10 firmach, to płacisz owe zdrowotne razy 10 (wychodzi ponad 2 tysiaki miesięcznie), mimo że przecież w takim samym stopniu chorujesz i korzystasz z lekarza, kiedy masz jedną firmę czy masz ich 10. Absurd? Nie, to są zasady „wolnego rynku”.
Zatrudniając pracownika też musisz na niego płacić ZUS. Tutaj już w zależności od zarobków pracownika. Tyle tylko, że tak jak w swoim przypadku możesz płacić minimalną stawkę niezależnie od tego ile zarobisz, tak w przypadku pracownika jeżeli podniesiesz mu wynagrodzenie to automatycznie musisz też zapłacić więcej do ZUS (wg propagandy po to, żeby pracownik miał wyższą emeryturę na starość). Dlatego też niejeden pracownik ucieka - przed tym dobrodziejstwem wyższej emerytury w przyszłości - w samozatrudnienie. Czyli sam zakłada sobie firmę, aby płacić stawkę minimalną w ZUS i więcej dzięki temu zarabiać.
Aby zaś zadowolić Urząd Skarbowy w pubie trzeba mieć kasę fiskalną. To fantastyczne urządzenie pozwala zapisywać każdą transakcję. Oczywiście kasę fiskalną trzeba sobie samemu kupić. Kasa fiskalna zapisuje wszystkie transakcje na odpowiednim module, który to moduł co kilka lat trzeba wymienić, czyli znowu ponieść koszt. Stary moduł trzeba trzymać, aby w każdej chwili Urząd Skarbowy mógł do niego zajrzeć sobie i skontrolować co tam na tej kasie nawbijaliśmy. Zupełnie oddzielną sprawą jest księgowość. Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku samemu można było sobie robić księgowość. Teraz nie jest to wskazane i lepiej zapłacić jakiemuś biuru rachunkowemu, co pozwala unikać różnych problemów.
Ponieważ dobrze by było, aby w pubie był fajny nastrój więc trzeba puścić ludziom muzykę, a także warto zainwestować w telewizor, aby co jakiś czas leciały w nim np. mecze, bo wówczas kilku klientów więcej przychodzi. Posiadanie sprzętu RTV to już stała abonamentowa opłata, która idzie na publiczne radio i telewizję. Ale to dopiero początek opłat. Trzeba jeszcze dodatkowo zapłacić osobne opłaty twórcom i producentom muzycznym i telewizyjnym. Zasady logiki i wolnego rynku w tym wypadku nie funkcjonują. Nie ma żadnego znaczenia, że w pubie puszczana jest np. muzyka z radia, a w telewizorze np. leci tylko jakiś program telewizji publicznej, której już płacimy. Czyli nie ma żadnego znaczenia, że puszczana jest muzyka i produkcje filmowe za które już ci twórcy zgarnęli opłatę od danego radia czy telewizji. Nie, w zależności od wielkości lokalu ustalone są stawki (urzędowo!!!), które trzeba płacić trzem (a może i więcej) różnym instytucjom ZAIKS, SPAV, Stoart. Każdej z osobna!
Tak więc w „wolnorynkowej” Polsce ustawowo i urzędowo zabezpieczone są interesy pewnych grup zawodowych. W tym wypadku tych, które chciały nam rok temu zafundować nam wszystkim ACTA.
Wiadomo też, że latem przed pub warto wystawić kilka stolików. Wystawienie nawet jednego stolika i czterech krzesełek w naszym wypadku wymagało przygotowania planu zagospodarowania (za który trzeba było zapłacić), zgody straży, policji i wówczas Zarząd Dróg Miejskich, czyli właściciel chodnika na którym miał stać stolik wydawał zgodę i pobierał opłatę za każdy dzień wynajęcia kawałka chodnika.
No i takie tam drobiazgi, kiedy wprowadzono zakaz palenia musieliśmy wybudować palarnię, bo nie można było prowadzić pubu dla palących. Zasady „wolnego rynku” są przecież nieubłagane. Tuż przed wybuchem afery hazardowej urząd odnajmujący nam lokal zabronił nam dalszego zarabiania na automatach, które wstawiła do nas jedna z firm zajmujących się takim rodzajem hazardu.
Tyle „wolnego rynku” doświadczyłem prowadząc niewielki pub na 70. metrach kwadratowych. Większość wypracowanych przez nas pieniędzy w takim małym lokalu trafiało do różnego rodzaju instytucji państwowych, gminnych, „artystycznych”. Jeżeli ktoś uważa, że w Polsce jest wolny rynek, to albo jest zwyczajnie głupi, albo raczej ulega propagandzie gdyż nie ma tej wiedzy, którą ja posiadłem prowadząc własną działalność gospodarczą.
Źródło:
wpolityce.pl/artykuly/49557-nie-chrzancie-ze-w-polsce-jest-wolny-rynek...
Chłopaki się zabwili...